Kilka słów o służbie zdrowia.

Uwaga suchar: w Polsce są trzy rodzaje białej śmierci: cukier, kokaina i służba zdrowia.

Tej ostatniej staram się unikać jak ognia, ale niestety, wiadomo, że nie zawsze jest to możliwe. Przez kilka lat dzięki prywatnym ubezpieczeniom jakie zapewniali nam kolejni pracodawcy mojej żony (Ty pacz, ten to się umie ustawić) mogłem sobie pozwolić na korzystanie z prywatnej opieki zdrowotnej, początkowo na bardzo wysokim poziomie, dzięki ubezpieczeniu firmy Cigna, potem już nieco mniej komfortowo poprzez Medicover czy Luxmed, w którym sam mam ubezpieczenie wykupione przez mojego pracodawcę. Daje mi to ciekawy ogląd sytuacji. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, że taki Medicover ma kilka poziomów usług i może Ci się wydawać, że abonament, który opłaca Ci pracodawca daje Ci możliwość korzystania z usług medycznych na najwyższym poziomie. Odpowiedz sobie zatem na jedno pytanie: czy ostatnio jak byłeś/byłaś w przychodni recepcjonistka otworzyła przed Tobą drzwi z uśmiechem oferując Ci kawę i bezpłatną serię bardzo drogich badań? Nie, a to pewnie dlatego, że Twój niebieski abonament za kilka stów miesięcznie nie daje Ci dostępu do piętra VIP w Damianie za który trzeba zapłacić już grubo ponad tysia i nie każdy może mieć do niego dostęp.

Tak, tęsknię za Cigną. To było niezwykle kojące uczucie, kiedy wiedzieliśmy, że np. po wywrotce na skuterze Paulina mogła spędzić noc i przejść wszelkie niezbędne badania pod obserwacją lekarzy w prywatnej klinice, wyrwanych z łóżka specjalnie dla niej. Cigna opłaciła nawet poród Niny w prywatnej klinice. Oczywiście dzisiaj trudno już o taki pakiet ubezpieczeniowy i nie może go kupić (nawet jeśli ma kasę) przeciętny Kowalski, a powód jest prosty. Wystarczy zerknąć na faktury, jakie wystawiał Damian, czy Medicover Cignie po naszych przygodach. Noc w klinice Damiana to kilkanaście tysięcy, poród w Medicoverze kosztował Cignę ponad 20 tysięcy, podczas gdy moja siostra za tę samą usługę miesiąc później płaciła z własnej kieszeni już tylko 8 tysięcy. IMHO zwykłe oszustwo. Kiedy dołożyć do tego fakt, że poziom usług w prywatnych klinikach spada z miesiąca na miesiąc, człowiek zaczyna szukać innych rozwiązań. Ale o tym za chwilę.

W ostatni weekend Nina zaczęła nam chorować. Przeziębienie, zwykła rzecz u dwulatka na jesieni. Przyzwyczajony do tego, że nie muszę się fatygować do lekarza, dzwonię do Medicovera. Zazwyczaj mogłem sobie zamówić wizytę domową, albo przynajmniej skonsultować się z lekarzem przez telefon. Pozwalał na to abonament. Tym razem, pani na infolinii bardzo szybko wyprowadziła mnie z błędu. Nie mogłem z takiej możliwości skorzystać, bo moje dziecko nie gorączkuje. Fakt, że od kaszlu krztusi się i wymiotuje przez sen nie jest wystarczającym powodem. Za to mogę sobie poczatować z lekarzem jak się zaloguję na ich stronę. Myślę sobie, że pracuję w internetach i ogólnie ludzie fajne rzeczy robią to czemu nie taki Medicover, na pewno działa to całkiem fajnie.

Screen Shot #2

Tak, to było zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Pediatra nie jest dostępny przed godziną 16.00. Ponieważ chciałem się tylko dopytać jak doraźnie traktować Ninę zanim umówię ją na wizytę pomyślałem, że poczekam. Nie pali się. Mała w ciągu dnia nie kaszle aż tak bardzo, nie jest marudna, normalnie je. Jest OK. Po 16.00 loguję się jeszcze raz i widzę taki obrazek:

Screen Shot #3

W zasadzie najpierw pokazał się inny. Była na nim informacja, że przede mną są 4 osoby i że muszę poczekać 28 minut. Skoro czekałem cały dzień, poczekam jeszcze pół godziny. Odstawiłem kompa i poszedłem zaparzyć herbatę. Oczywiście w międzyczasie musiałem się połączyć ponownie, bo system się wylogował, zdarzyło się do kilka razy aż parę godzin później zobaczyłem obrazek powyżej. Pomyślałem, że “już witam się z gąską”. Wtem…

Screen Shot #1

i potem znowu…

Screen Shot #2

Była godzina 18. z kawałkiem, sobota, czyli zgodnie z informacją widoczną na powyższym obrazku lekarz powinien być dostępny ale nie był. Na tym etapie kurwica mnie strzeliła na tyle, że postanowiłem wylać swoje żale na buniu. Napisałem jak to zły, niedobry Medicover mnie potraktował i jak zwykle internety przyszły mi z pomocą. W gruncie rzeczy cieszę się, że tak wyszło, bo poznałem nowy fajny startup, który oferuje bardzo ciekawe rozwiązanie w takiej sytuacji, kiedy już prywatne kliniki niewiele się już dzisiaj różniące (przynajmniej przy abonamencie poniżej 1000zł za miesiąc) od NFZtu pokazują Ci poprzez swoje infolinie środkowy palec.

Dzięki tej całej mało przyjemnej, sprowadzającej mnie na ziemię sytuacji, poznałem telemedi.co. Okazało się, że jeden z moich znajomych, Paweł Sieczkiewicz (który przy okazji jest trenerem sztuk walki i parę razy dał mi w zęby, więc pewnie czuł się zobowiązany, żeby mi pomóc) wprowadza na rynek bardzo fają usługę, dzięki której za niewielką, w porównaniu do ceny wizyty w prywatnej klinice, opłatą można się skonsultować z lekarzem specjalistą przez internet. Bez wychodzenia z domu, bez obcowania z chorymi w szczycie sezonu chorobowego, bez czekania na wizytę nie wiadomo ile i jechania na drugi koniec miasta, bo oczywiście w tej najbliższej lokalizacji nie ma już miejsc (to znaczy są, ale już tylko dla klientów VIP z najwyższym abonamentem).

Paweł napisał do mnie od razu, żebym rano się z nim skontaktował. Lekarze mają dyżury od 10.00 i w ciągu kilku minut mnie z jakimś połączy. Rano napisał mi tylko, żebym wszedł na stronę i zrobił tak jak mnie poprowadzi system. I rzeczywiście, niemal jak za rączkę poprowadzony przez instrukcje na stronie już po kilku minutach czekałem na połączenie z Panią Doktor.

Screen Shot #4

Szybko wytłumaczyłem w czym rzecz, uzyskałem opinię specjalisty, wszystkie informacje jakich potrzebowałem no i oczywiście polecenie, żeby w razie pojawienia się gorączki umówić się na wizytę u pediatry. Niestety pewnych rzeczy, jak osłuchanie oskrzeli czy badanie ucha/gardła nie da się zrobić przez internet. Niemniej, z telemedi.co byłem bardzo zadowolony, bo wiedziałem niemal natychmiast co robić dalej. Nie musiałem sie martwić, że oto moje chore dziecko musi czekać na wizytę nie wiadomo ile, że nie wiem, czy może powinienem już podawać jakieś leki i walczyć z chorobą. Wiedziałem dokładnie co i kiedy robić i w jakiej sytuacji ewentualnie zacząć działać bardziej sprawnie.

Podsumowując nasze mało przyjemne weekendowe doświadczenie, warto poczytać o nowych ciekawych rozwiązaniach oferowanych przez naszą polską Krzemową Dolinę, np. tutaj: goo.gl/tZ77h4.

Jak na ironię w niedzielę w nocy u Niny pojawiła się wysoka gorączka więc i Medicover postanowił łaskawie przysłać nam do domu lekarza… Tym razem bardzo miła Pani na infolinii natychmiast udzieliła mi odpowiedniej pomocy, a kilka godzin później odwiedził nas ulubiony pediatra Niny z Medicovera. Przypadek? A może po prostu oni też już mają monitoring od Brand24? Mają, Michał?

5 thoughts on “Kilka słów o służbie zdrowia.”

  1. Tomek, w Polsce już dawno nie istnieje “Służba Zdrowia”. Tak było kiedyś. Teraz to się chyba nazywa “Opieka medyczna”.

      1. Nie chodzi mi o to, że ktoś użył złej nazwy… Ja sama potocznie tak na to mówię. Chodzi o to, że kiedyś była to służba a teraz nazywają to – sprawdziłam – systemem opieki zdrowotnej. Odcięto się bardzo wyraźnie od tej “tradycji” – służba przecież oznacza, że ktoś komuś służy. Teraz chodzi o to, że placówka medyczna ma zarabiać a nie służyć. Opiekuje się zdrowiem klientów (choć nazywają ich pacjentami) adekwatnie od kalibru klienta. Dotyczy to głównie placówek prywatnych. Państwowe są bardziej demokratyczne w traktowaniu, ale tutaj niestety trzeba się naczekać…

Leave a reply to Tomek Jurek Cancel reply